świętszy obowiązek odwiedzić cię i odnowić dawną przyjaźń zawartą jeszcze w Brazylii.
— Miałem tam niegdyś nie złą plantacyą, lecz zapewne dawno ją zabrano na skarb. Zresztą utraciwszy rodziców, nie dbam o nic na świecie; posiadam majątek taki, że mi na utrzymanie do śmierci wystarczy, i proszę tylko Boga żeby jak najprędzéj nadeszła.
— Taka mowa nie jest wcale zgodną z twym sposobem myślenia. Żyjąc w samotności i oddając się bez pomiarkowania żalowi, pokazujesz się samolubem. Nie, Robinsonie, tak ci żyć nie wolno; masz względem bliźnich obowiązki, ich powinieneś uważać za rodzinę. Błogosławieństwo pocieszonych przez ciebie, zastąpi ci przebaczenie rodziców, którego nie otrzymałeś. Powtarzam raz jeszcze: tak jak teraz żyć ci nie wolno.
Słowa Brazylijczyka dziwne na mnie zrobiły wrażenie. Zdawało mi się że słyszę głos ojca przemawiającego z grobu, i wskazującego mi co mam czynić. Myśl osadnika trafiała zu-