Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/360

Ta strona została uwierzytelniona.

Hiszpanie przypuściwszy ich blisko, celnemi przywitali strzałami, lecz pomimo upadku kilkunastu Karaibów, reszta biegła naprzód odważnie, wyrzucając mnóstwo strzał z których dwie raniły Hiszpanów.
Już ledwie czterdzieści kroków oddzielało walczących, za chwilę dopadną kryjówek osadników, a w takim razie nic ich ocalić nie zdoła: kiedy nagle Atkins z Hiszpanem dają ognia z falkonetów, a pozostali wtórują im wystrzałem z muszkietów.
Straszny huk zwiększony echem skał, powstrzymuje atak dzikich, pierzchają w nieładzie na wszystkie strony; napróżno wódz z czerwoném piórem usiłuje ich zatrzymać: przejęci zabobonną trwogą, mniemając że duchy władające piorunami mają przed sobą, umknęli z placu boju.
Porażka dzikich nastąpiła około południa. W pół godziny po ich zniknięciu, Don Juan wyszedł aby dać pomoc rannym. Siedmnastu dzikich mniéj więcéj ciężko rannych zniesiono do szopy przeznaczonéj na skład siana, i opatrzono ich rany; lżéj ranni uszli wraz z swemi towarzyszami, trzydziestu jeden zabitych pokrywało pole bitwy. Pozostawało przecież stu pięćdziesięciu Karaibów do zwalczenia.
Po krótkiéj naradzie Hiszpanie umyślili cofnąć się do zamku, gdyż niepodobieństwem było bronić się w dawném stanowisku; zwłaszcza że już dwóch, chociaż lekkie poniosło rany. Należało się obawiać, że przy ponowieniu ataku, dzicy oswojeni już nieco z działaniem broni ognistéj, będą nacierać śmieléj, a chociażby ich połowa od wystrzałów poległa, to reszta będzie aż nadto dostateczna do wymordowania osadników.