kołu, ogromnym mieczem zgruchotał drzewce halabardy Don Juana i gotował się powtórnym ciosem strzaskać mu czaszkę. Wtem świsnął grot i przeszył na wylot pierś mężnego Indyanina, zachwiał się on i runął jak dąb podcięty toporem leśnika.
Na widok upadającego wodza, Karaibowie zawyli z rozpaczą i zaniechawszy ataku zbiegli się dokoła niego, spodziewając się że cios nie był śmiertelny. Korzystając z zamieszania, załoga rozpoczęła gęstym ogniem razić nieprzyjaciół, którzy nie zważając na rany i śmierć, starali się drogie szczątki unieść w bezpieczne miejsce. Biali wypadłszy z za swych szańców, uderzyli gwałtownie na uchodzących nieprzyjacioł; lecz ci przejęci trwogą, nie próbowali nawet oporu. Zaledwie na wstępie do zarośli powiodło się Don Juanowi powstrzymać zapał swoich, wycinających bez litości pierzchających Karaibów.
Pięćdziesięciu trzech zabitych, i około czterdziestu rannych zaległo pole bitwy. Zaciekli Hiszpanie dobijali umierających tak, iż ledwie dwudziestu dziewięciu zdołano ocalić. Ze strony białych ranny był ciężko Gonzales Hiszpan, lżejsze rany odniosło czterech Hiszpanów i jeden Anglik.
Przez trzy dni po téj bitwie nie słychać było nic o Indyanach; przez ten czas z dwudziestu dziewięciu ranionych Karaibów, czternastu umarło, a reszta miała się lepiéj. O ćwierć mili od zamku osadnicy wykopali wielki dół, i pochowali w nim ciała 109 dzikich.
Czwartego dnia z rana Don Juan zostawiwszy Atkinsa i pięciu Hiszpanów, oraz rannego Gonzalesa w zamku, sam na czele dziesięciu swych rodaków i dwóch Anglików z ojcem Piętaszka, wyszli dla dowiedzenia się co porabiają Karaibowie.
Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.