Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/112

Ta strona została skorygowana.

— Nie mogę już... nie mogę... muszę iść... nie mogę znieść wciąż napastującego mnie widziadła.. Trzeba raz skończyć. Żegnam pana, żegnam!
Wyrzucał z siebie słowa jakby gwałtem i wzburzony szedł już gościńcem. Merivet pozostał na miejscu i zaczął rozważać, czy, zamiast ułagodzić, nie rozjątrzył jeszcze nieszczęśliwego Ryszarda, opowiadając mu swoje dzieje i poglądy o zazdrości. Po chwili powstał i, przystając, szedł ku bramie, wsłuchując się w ciszę przerywaną brzękiem pszczół, kołyszących się w słonecznych promieniach po nad makami, o bogatych i różnobarwnych koronach. W tem ujrzał jadący gościńcem break, pełen strojnych kobiet w jasnych sukniach i przysłoniętych jaskrawemi parasolkami. Break zatrzymał się; widocznie jadący chcieli spojrzeć na ten kościół świeżo ukończony, cały biały, ze stadem gołębi na dachu; zadziwił ich również ten stary jegomość zamykający na klucz żelazne wrota ogrodzenia. Zamykał je starannie, jak dbały o swą własność posiadacz a różowy jego order odbijał pstro na czarnym tużurku; jedna z młodych pań spytała:
— Czy pan pozwoli zwiedzić ten kościół?...
Merivet uśmiechnął się, mocno zadowolony.
— Zwiedzić ten kościół?... Nic w nim niema szczególnego, lecz co niedziela mamy swoją mszę i kazanie; mogę nawet państwa, zapewnić, iż takiego nabożeństwa, jak w małej parafii, nigdzie spotkać nie można.