Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/145

Ta strona została skorygowana.

pokazania jakiegoś drzewa, kacząt lub kwiatu, odsłaniała wycięcie swego stanika, ukazując śliczne swe ciało tuż przed oczyma Ryszarda. Od dawna nie było mu tak dobrze. Promienny wdzięk tej kobiety stawał się dlań wypoczynkiem; pogodą po burzy.
Musieli teraz jechać szeroką drogą, przecinającą wieś Yères. Zdaleka dolatujące ich odgłosy katarynek, trąb, strzałów, bębnów — świadczyły, iż wioska obchodzi dziś jakieś święto kościelne, które, ustąpiwszy z Pańskiego przybytku, bywa ochoczo obchodzone na świeżem powietrzu, tańcami, karuzelą i jedzeniem, oraz piciem przeróżnych specyałów. Przenośne kuchenki dymiły się po obu stronach drogi a ścisk ludzi tak był wielki, iż koń szedł teraz noga za nogą.
— Jak się macie, Eugeniuszu... a cóż słychać z młodem małżeństwem?...
Na to pytanie Ryszarda, odwrócił się Eugeniusz Sautecoeur przezwany Indyaninem i ukazał swą twarz fioletową, znękaną i niezadowoloną.
— Dziękuję panu... wszystko idzie nie najgorzej... tylko syn został wezwany na miesiąc do wojska i wyjeżdżając powierzył mi swoją żonę... Nie jest to rzecz łatwa upilnować taką kobietę... Odwiedziło nas dziś na leśnictwie kilku przyjaciół jej męża a tej zaraz się zachciało lecić z nimi do Yères na zabawę, niby pod pozorem pokazania gościom czegoś osobliwszego... Przywlokłem się, bo przecież musiałem, ale stary już ze mnie