Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/146

Ta strona została skorygowana.

grzyb i męczy mnie ta straż nad dobrem mojego syna.
Wyciągnął z czapki wielką kolorową chustkę i obcierał pot spływający po twarzy, po czole przeoranem dużą fałdą. Rozejrzał się dokoła a będąc niezwykle wysokiego wzrostu, widział daleko po nad tłumem: „Niema tej łotrzycy... muszę ją szukać w jarmarcznych budach... coraz to mi się wymyka i latać za nią muszę!...“ Skłonił się po wojskowemu i ruszył na poszukiwanie swej synowej, którą po chwili spotkał Ryszard na placu przed kościołem, w otoczeniu kilku wyelegantowanych paryzkich kupczyków o jaskrawych krawatach i krochmalnych białych kołnierzach; bawiła się w ich towarzystwie wesoło i rzucała piłkami w stragan napełniony lalkami, służącemi za cel pocisków.
— Wątpię, aby Indyanin mógł wiernie spełnić polecenie swojego syna — rzekła Eliza, rzuciwszy na nich okiem.
— Ja też tak samo myślę... lecz radziłbym jej, aby się strzegła, bo stary Santecoeur skarci ją nie na żarty.
— Jakto?... on będzie surowszy od męża?...
— O jej mąż, to ciemięga w moim rodzaju.
Po raz pierwszy w rozmowie z Elizą zrobił Ryszard aluzyę do własnego swego nieszczęścia. Dla zagłuszenia wyrzeczonych słów, puścił wodze koniowi i wolancik toczył się znów szybko po nieco pochyłej drodze wiodącej ku rzece.