Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/148

Ta strona została skorygowana.

lecz ładna buzia, uchylony stanik, karczek ponętny i zwojami bujnych włosów owiany, zmienił kierunek jego myśli, uspokoił trawiącą go gorączkę. Zgasił lampę, lecz długo nie mógł zasnąć, nie mogąc sobie wytłómaczyć, jakim sposobem ta trocha ujrzanych kobiecych wdzięków, mogła wywrzeć taką przemianę w jego sercu, które zdawało się tętnić tylko zemstą, zagładą i śmiercią.
Nazajutrz Ryszard nawet nie wspomniał o projektowanej podróży. Obecnie był w stajni tylko jeden koń wierzchowy, postarał się natychmiast o drugiego i codziennie wyjeżdżał z Elizą na dalekie wycieczki. Był on z natury milczący, przejażdżki konno przekładał ponad inne, albowiem wciąż końmi zajęty nie potrzebował silić się na rozmowę. Twarz miał coraz pogodniejszą, chmury ustępowały mu z czoła, co widząc pani Fenigan promieniała z radości, mówiąc, sobie, iż syna odzyskała, uzdrowiła, dzięki sprowadzeniu tej miłej trzpiotki z Lorient.
— No... cóż mi dziś powiesz nowego, moja droga córeczko?... — Były to słowa od których pani Fenigan rozpoczynała swoją codzienną, wieczorną indagacyę w pokoju Elizy. Lecz dnie płynęły a nic stanowczego nie można było jeszcze zauważyć.
— Robię co mogę... — szeptała Eliza, tuląc się do matki Ryszarda.