Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/151

Ta strona została skorygowana.

Znów doleciał wybuch śmiechów. Pijany, ohydny, zabłocony od stóp do głów żebrak, chcąc się opędzić od wyrostków, którzy go opadli, zaczął machać kijem, lecz go upuścił, chłopcy pochwycili tę zdobycz a pozbawiony podpory i obrony, żebrak chwiał się, pełzał po błocie i potykał, by dojść do muru; dotarł tam wreszcie, lecz nie mógł się podnieść, nogi go nieusłuchały, ślizgał się i padał twarzą w kałużę, unosił głowę, płacząc i jęcząc a dostrzegłszy dróżnika, błagał, by mu wydobył kij z rąk napastników. Robin, zbudzony z drzemki, którą podług dawnego obyczaju odprawiał po południu, rozsiadłszy się w odwróconych na sztorc taczkach, powstał ociężale, odebrał chłopakom kij i podał go żebrakowi.
Ryszard stanął właśnie w tej chwili przy oknie i, oparłszy czoło o szynę, przypatrywał się zajściu, które naraz jeszcze dramatyczniejszy przybrało charakter. Robin, zdjęty litością, ujął żebraka pod oba ramiona i starał się go namówić do powstania na nogi, szło to z oporem, Jerzy chwiał się a Robin mówił:
— No stary... trzymaj się.. cóż u licha, czyżeś ty nie chłop, żeby nie stać na własnych nogach...
Fornale jadący poić konie zatrzymali się przed nimi i patrząc na sponiewieranego w błocie żebraka, który nietylko iż sam ustać nie mógł, lecz