Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/157

Ta strona została skorygowana.

rano. Urząd mój wymagał, abym nie odstępował a raczej był na zawołanie takich biedaków. Wczoraj właśnie zapadł wyrok śmierci. Idę więc do więzienia i staję przed owym nieszczęśliwym. Był to wstrętny, brudny, obrosły jak z wierz człowieczek; popatrzył na mnie małemi żółtemi oczyma i z głupio-czułą natarczywością, zaczął mnie prosić łamanym i prawie niezrozumiałym językiem, bym pozwolił się pocałować. Cuchnął jak stare lwisko. Po zadośćuczynieniu jego prośbie, wracam do domu i kładę się spać, będąc niezmiernie strudzonym podróżą. Około trzeciej godziny nad ranem, znów mnie budzą, mówiąc, iż skazaniec domaga się mojego przybycia. Zauważyłem, iż nadużywa on nieco swego położenia. Lecz odmówić było niepodobna. Wszak ten człowiek miał być ścięty za kilka godzin! W więzieniu zastałem wszystkich na nogach.
— Nie mamy tutaj księdza — rzekł do mnie dyrektor więzienia — wybacz pan, iż kazałem go zbudzić, lecz skazany może mieć jakie ostatnie polecenie a może wyznanie...
Zaprowadzono mnie znów do niego a na mój widok zaczął płakać, jęczyć i wzdychać, powtarzając:
— Kochany panie sędzio, kochany panie sędzio...
Nie było sposobu się wykręcić, znów począł mnie całować, bo po to jedynie wzywał mnie do siebie.