Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/166

Ta strona została skorygowana.

— Dziękuję ci, mój przyjacielu — wyrzekł z trudem Ryszard, równie blady, jak brzozy opodal rosnące.
Zwróciwszy się do Elizy, szepnął:
— Wracajmy. Czuję się niedobrze.
Przez całą drogę aż do Uzelles, Ryszard zdawał się nie słyszeć pytań zadawanych mu przez Elizę, lecz bladość jego twarzy i ciągle powtarzane z cicha „pum, pum, pum“ — świadczyły o srogości bólu i walce, jaka w nim wrzała. Gdy stanęli przed pałacem, Eliza pobiegła do swego pokoju na górę ukryć łzy cisnące się jej do oczu, na myśl „iż wszystko stracone“ a Ryszard począł szukać matki, którą wreszcie znalazł wśród sadu.
Dzień był już na schyłku, polewano ogród. Po skwarnym dniu, kwiaty piły i kąpały się w wodzie. Ukośne promienie zachodzącego słońca padały na różnobarwne kwieciste grzędy a pochylone konary prostowały się i przeciągały z rozkoszy; jaskrawość kwiatów zdawała się zwiększać w miarę ubywania światła, podkreślając wieczny ten antagonizm. Wśród ciszy słychać było szczęk blaszanych polewaczek, uderzających o kamienny zręb studni, lub rozkazy ogrodnika wydawane, któremu z pomocników. Pracowano w milczeniu, śpiesząc się z polewaniem a wilgoć rozchodząca się wśród ciepłego powietrza, dodawała łagodnego uroku, napełniając ogród orzeźwiającem tchnie-