Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/181

Ta strona została skorygowana.

— Ta pisanina jest wprost śmieszną... Przecież oni wiedzą, że ty nie jesteś w stanie stawienia się... wiedzą, że jesteś chory...
— Nie, Ryszard Fenigan tego nie wie. Widział mnie onegdaj jadącego konno.
— To musiał także widzieć cię w rowie... boć niedługo utrzymałeś się na siodle. Wreszcie można im to będzie objaśnić. Poślę do Uzelles pana Jana.
W oczach nieszczęsnego ex-nauczyciela pociemniało, zamigotało, jakby patrzył na partycye zbyt trudną dla swojej wiolonczeli.
— Masz racyę — rzekł generał głosem już spokojniejszym.
Biedny pan Jan, jakże oddalonemi wydały mu się owe dni minione, gdy przewoził swoją wiolonczelę łódką powożoną przez starego Chuchina. Tak niegdyś lubił te wyprawy po rzece do Uzelles. Obecnie pałac w Uzelles grozić mu się zdawał, wiedział przytem, ile tam było smutku, ile zmian, zwłaszcza od chwili, gdy stosunek matki z synem stał się tak naprężonym, iż przestali z sobą rozmawiać. Od czasu rozmowy w oranżeryi, Ryszard przeniósł się z pałacu do pawilonu, tam jadał i nigdy ztamtąd nie wychodził. Całemi dniami strzelał z pistoletu. Był to jedyny odgłos, świadczący, iż pawilon nie stoi pustką. Pani Fenigan, chcąc w zajęciu szukać ulgi, gospodarowała i doglądała służby od rana do wieczora; głos jej suchy, gniewny, rozlegał się bezustannie a brzęk