Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/186

Ta strona została skorygowana.

Lecz pani Fenigan zamyśliła się, gdy pan Jan rzekł:
— Nieszczęście spada ślepo... może ono dosięgnąć również panią jak księżnę; lepiej niech pani wywrze wpływ na swego syna, niechaj się pohamuje w swych pogróżkach. Wszak on pani zawsze słucha we wszystkiem...
— Na nieszczęście przestał mnie słuchać... i nie mam już wpływu na mego syna. Ta nikczemna kobieta, uciekając, uwiozła z sobą całe przywiązanie Ryszarda... zabrała mi miłość mojego dziecka.. stracił on dla mnie szacunek należny i zaufanie, jakie okazywał mi dotychczas. Czy pan uwierzysz, iż od trzech dni...
Lecz zamilkła, bo się bała rozpłakać. Łez byłaby się wstydziła. Wiedziała przy tem, iż łzy osłabiają wolę a chciała zachować całą przytomność i energię. Krzepiła się w swej dumie, niewzruszona na pozór, obojętna wobec buntu posłusznego dotychczas syna.
Rozmawiając, wyszli z lasu na gościniec, wiodący do Corbeil. Pani Fenigan z parasolką w ręku szła z gołą głową; spotykani mieszkańcy wioski kłaniali się witali ją a zarazem patrzeli z pewnem podziwieniem, nie przywykłszy ją widzieć spacerującą po gościńcu.
— Wszak dziś jest dzień powszedni — spytał pan Jan — z jakiego więc powodu słyszę dzwon małej parafii?