Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/206

Ta strona została skorygowana.

mianę w myślach Lidii. Miała cel w życiu, opiekuńcze światło rozjaśniło ciemności. Nawet ojciec tego dziecka wydał się jej mniej obcym, bliższym. Śpiewy i nawoływania dochodziły z nad portu pełnego ludzi, uwijających się na łodziach i wzdłuż morza. W nadbrzeżnych domach zajaśniały ognie, dolatywał trzask palącego się w kominach mokrego drzewa, śmiech dzieci; gromadzono się koło ogniska dla spożycia wieczerzy.
Minął tydzień. Lidia pozostawała bez wieści, lecz nie trapiła się zbytecznie, wiedziała, iż trudno będzie Karlexisowi wyjechać z Grosbourg. Coraz mniej było osób w Haliguen, nieliczni kąpielowi goście porozjeżdżali się każdy w swoją stronę, wybrzeże było puste a żółty dom coraz bardziej samotny. Pomimo, iż pogoda była piękna, czuć było zbliżającą się jesień, mgły coraz były gęstsze, światło bledsze a wiatr wył żałośnie; nad morskiemi falami unosiły się stada białego ptactwa a po drugiej stronie półwyspu Dzikie-Morze rozbijało się z hukiem, roztrącając się o nadbrzeżne skały.
— Zimą jeszcze straszniej zbytkuje to morze — powtarzała Agaryta, która, dnie całe spędzając z panią kapitanową, poznała wszystkie szczegóły życia w Haliguen i z trwogą zapytywała Lidię, czy aby przed zimą wyjadą z tego pustkowia.
— Czy pani wie — mówiła dziewczyna — że ta skała koło Port-Maria, którą nazywają „Trąbą“ tak ryczy, wyje i huczy w grudniu, że ludzie sypiać