Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/212

Ta strona została skorygowana.

drożynach, aż wreszcie na placu w Quiberon trudno było przecisnąć się przez zbite szeregi wózków odprzężonych i stojących murem do koła. Tańczono zawzięcie, lecz jedynie przy muzyce wydawanej ludzkiemi usty „bo muzykanci spili się i grać nie mogą“ objaśniła Lidii młoda bretonka, pogodnie patrząca z pod olbrzymiego białego czepca. Tłum gapił się na dwa czy trzy ronda krążące w podskokach i podrygach tuż koło hotelu „Princesse de Lamballe“. Jeden z hotelowych posługaczy, poznawszy Agarytę, przeprowadził ją oraz Lidię w dogodniejsze miejsce; patrzały na tańczących, stojąc tuż w pobliżu sznura z różnokolorowemi lampkami, które więcej wydzielały dymnego swędu, aniżeli światła. Ciemności rozjaśniały kinkiety, pochodnie i latarki pozapalane na wozach, wózkach, karyolkach, powozach, ustawionych dokoła placu; wszystkie te wehikuły roiły się ludzkiemi postaciami, patrzącemi z tej improwizowanej estrady na tańce przed hotelem.
Zachrypłe lub piskliwe głosy marynarzy i rybaczek śpiewały pieśni, rytmując je uderzeniami nóg, obutych w saboty, lub ciężkie gwoździami nabijane trzewiki. Ronda wirowały coraz namiętniej a ponad kołem tańczących unosiły się śmiechy i wyziewy ludzkiego potu połączone z dymem fajek i kopcących lampek. Od czasu do czasu jeden z wozów odjeżdżał a ludzie nà nim siedzący zawodzili pieśni, rozpływające się w oddale-