Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/243

Ta strona została skorygowana.

doglądać jak własne swoje dziecko, chce ją uzdrowić chociażby kosztem własnego swego życia. Lidia odpychała ją i odwracała od niej oczy, powtarzając w swej niemocy: „Proszę mnie zostawić... proszę nie być tak dla mnie dobrą... wiem, iż pani nie może mi przebaczyć... wiem również, iż syn jej musi mną pogardzać... wreszcie, gdybyście mi nawet odpuścili moje winy, to ja ich sobie nigdy nie odpuszczę!... Chcę umrzeć! Dlaczegóż pani nie dozwala mi umrzeć spokojnie!... Trzeba być złą... złą bardzo, by bronić śmierci dostępu do mnie, ja jej pragnę, ja chcę umrzeć!“
Lidia z zawziętością broniła się i usuwana możność zbliżenia się poufniejszego, sama wszczynała drażliwe rozmowy, jątrzyła gorycz dawnych wspomnień, lecz nie wiedziała z kim ma do czynienia. Myślała, że ma przed sobą dawną panią Fenigan a tymczasem miała przy sobie matkę pełną czułości, która zapomniawszy uraz, zapomniawszy o swej dumie i nieprzystępności, powtarzała sobie w sercu: „Moja wina, iż nie zjednałam sobie Lidii, byłam dla niej okrutną, powinnam więc znieść tę karę i zasłużyć na przywiązanie mojej córki“.
O jakże ręka Ryszarda drżała teraz w dłoniach mówiącej tak czule matki, jakże kochał tę matkę i blizkim był jej serca!
A pani Fenigan opowiadała w dalszym ciągu, jak Lidia łagodniała stopniowo, jak garnąć się zaczęła do życia, lecz chociaż chętnie teraz rozmawiała, mówiła zawsze „pani“, mimo że matka