Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/25

Ta strona została skorygowana.

gis; wieźli na polowanie swoich gości, połyskujących nowemi przyborami strzeleckiemi; fuzye ich migotały opromienione blaskami miedzianego, jesiennego słońca.
Z całego tygodnia Ryszard najlepiej lubił czwartek. Wyczekiwał dnia tego z niecierpliwością, we czwartek bowiem w południowych godzinach, ukazywał się na gościńcu tłum młodych dziewczątek śmiejących się i gwarzących wesoło; na głowie miały wielkie słomkowe kapelusze z niebieskiemi wstążkami, na ramionach pelerynki; były to sieroty wychowywane w ochronce w Soisy a we czwartek zakonnice wyprowadzały ich na spacer. Prawie zawsze zapraszano, by wstąpiły do pałacu, gdzie pani Fenigan częstowała je podwieczorkiem i pozwalała bawić się i biegać po parku. Ryszard nie znał innych dzieci, jak tylko te biedne sieroty wychowywane w ochronce. W ich zaś oczach Ryszard, żyjący w pałacu i otoczony dobrobytem, wydawał się szczęśliwym jak królewicz a jednak z jakąż rozpaczą i głębokim smutkiem żegnał się z niemi, gdy odchodziły, jakże tęsknie patrzał za niemi, gdy znikały na zakręcie gościńca; ze ściśniętem sercem spoglądał na skrzydła kornetów zakonnic idących w tyle po za dziewczątkami, skrzydła białe chwiały się za powiewem chłodnego wiatru od rzeki, migały jak fruwające wielkie motyle i wreszcie nikły mu z oczu...