Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/267

Ta strona została skorygowana.

tam chociażby na dni kilka... Powrót zbyt niespodziewany byłby może zabójczym dla nas obojga... zanadto jestem zbolały. Tylko wspomiano o Karlexisie a natychmiast wróciła mi dawna rozpacz, wściekłość... myślałem, że wszystko to minęło... po rozmowie z mamą taki byłem szczęśliwy, upojony... W rozdrażnieniu, w jakiem jestem, dokuczałbym mojej biednej Lidii, gdyby tutaj była... tak, byłbym dla niej niesprawiedliwy, niemiłosierny, okrutny“
Minął tydzień. Chwilami Ryszard był swobodny, lecz tylko chwilami. Wrzała w nim gwałtowna walka. Dopytywał się wszakże o Lidię a matka udająca, iż odbiera od niej listy, zdawała mu sprawę, co do stanu jej zdrowia. Wierzcie, po tygodniu, Ryszard rzekł do matki:
— Opanowałem się. Teraz już mama może być o mnie spokojna. Jeżeli zechcesz, mamo, to pojedziemy po nią do Quiberon.
Pani Fenigan uśmiechnęła się:
— Jesteś uspokojony i uzdrowiony, kochany mój synku, bardzo się z tego cieszę, bo i twoja żona znacznie już zdrowsza. Będzie więc można przywieźć ją tutaj, tem łatwiej, że podróż po nią nie będzie daleka.
— Jakto?...
— Pojedziemy powozem i w pół godziny zajedziemy do naszej drogiej Lidii.
— Nie rozumiem... Jakto... powozem do Quiberon zajedziemy w pół godziny?...