Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/268

Ta strona została skorygowana.

— Zaraz ci to wytłómaczę... tylko wysłuchaj mnie spokojnie... Lidia nie jest w Quiberon, Nie chciałam jej tam zostawiać pomiędzy obcymi ludźmi. Przywiozłam ją do Soisy... jest w ochronce pod opieką siostry Marty. Jeżeli zechcesz, to zaraz po śniadaniu pojedziemy tam i zabierzesz swoją żonę do waszego pawilonu. Cóż ty na to?.. Czy rad jesteś, ty stary mój dzieciaku?...
Nie ma słów ani dźwięków w ludzkiej mowie, by oddać siłę radości i niepokoju Ryszarda, gdy siedząc obok matki w powozie, jechał ku ochronce w Soisy. Dzień był zimowy, jasny, wietrzny, słoneczny chociaż śnieżny. Pierś Ryszarda wzdymała się ogromem szczęścia a zarazem wspomnień z przed dziesięciu laty, gdy zimą jeździł tąż samą drogą pomiędzy lasem a Sekwaną do ukochanej swej narzeczonej. Wzruszenie rozsadzało mu serce zarówno wtedy, jak obecnie. Upojony miłością, milczał, prawie, że nie słysząc słów matki, mówiącej w głębi powozu:
— Kazałam uprzątnąć w pawilonie. Wszystko tam gotowe na wasze przyjęcie. Będziecie dziś jeść obiad we dwoje w pracowni. Zdaje mi się, że na pierwszy dzień przybycia Lidii tak będzie najlepiej. Wreszcie, ona sama pragnęła, aby tak było. Skarby uczucia i delikatności odkryłam w twojej Lidii. Wiesz, że gdy poznałam ją bliżej, zaczynam przypuszczać, iż zakonnice miały racyę, opowiadając mi o wielkopańskiem jej pochodzeniu. Zkądżeby inaczej wzięło się w niej tyle