Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/27

Ta strona została skorygowana.

mi książkami. Minęło lat kilka, gdy wtem niespodziewana depesza zawezwała chłopca do Uzelles... był sierotą.
Jakże piękną wydała mu się ta szeroka i ulubiona przez niego szosa, gdy szedł na czele licznego i życzliwego orszaku pogrzebowego za trumną swego ojca. Trawy poza drogą rosnące były wysokie a zielone zboża uginały się, falując i połyskując pod słonecznym blaskiem. Szedł, a za każdym krokiem powstawały w jego umyśle obrazy z lat minionych a zawsze złączonych z gościńcem, po którym teraz stąpał. Lasy i rzeka słały ku niemu, jakby powitanie a dobrze mu znane ich zapachy i powiewy odurzały go i nęciły; pomimo łez żalu za ojcem, doznawał tajemnej rozkoszy w powitaniu tego co ukochał, z czem tak ciężko było mu się rozstawać jadać do Paryża, lecz doznawaną w tej chwili rozkosz wymawiał sobie, czując jej niewłaściwość w danej okoliczności. Powtarzał sobie jednak z lubością, iż nie opuści już tych miejsc ukochanych. Bezwiednie był on w zgodzie uczuć ze swoją matką, która, patrząc przez okno na mający ruszyć ku cmentarzowi orszak pogrzebu swego męża, a zwłaszcza na syna stojącego na przedzie, mówiła sama do siebie: „Po cóżby miał on wracać do Paryża? Po cóż ma się męczyć dla ukończenia szkoły, której nie lubi, nauki zawsze szły mu opornie i nigdy na tej drodze nie dozna powodzenia. Po cóż mam go przymuszać, aby został