Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/271

Ta strona została skorygowana.

rzeniem rzuconem na nią, przypominałby sobie jej kochanka. Nie, wszystko powinno być między nimi zerwane! Nawał tego rodzaju myśli obiegł go natarczywie, rozdzierając mu duszę najsroższem cierpieniem. Miał ochotę płakać, lecz siłą woli opanował się szybko i z spuszczoną głową na piersi wyrzekł głucho, ledwie dosłyszalnie skutkiem nerwowego drżenia:
— Witam cię, Lidio.
Były to jedyne słowa, na które mógł się zdobyć w tej wyczekiwanej minucie pierwszego spotkania.
— Witam cię, Ryszardzie — odpowiedziała mu jakby echo.
Zapadło milczenie i tylko słychać było syczenie węgli rozpalonych na kominku, oraz monotonny głos zakonnicy dyktującej głośno w klasie starszych dziewczątek. Wtem doleciał odgłos skrzypek z gościńca. Piskliwe tony kadryla przeszywały powietrze, zbliżając się co chwila i rażąc swą wesołością smutny, przygnębiający nastrój myśli Ryszarda i Lidii.
— Jakieś wesele idzie gościńcem — szepnęła Lidia machinalnie.
Ryszard zbliżył się do okna, ku któremu i ona obróciła się twarzą i spytał również, niezdając sobie sprawy, że przemówił:
— Więc to dziś sobota?...
Tak więc gościniec dostarczył im tematu do pierwszej rozmowy, tak coś zupełnie, jak przed