Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/276

Ta strona została skorygowana.

lepsza pora, byście państwo mogli ztąd wyjść niepostrzeżeni przez nikogo.
Przy pożegnaniu była chwila, że Ryszard chciał chwycić Lidię w swe objęcia i ucałować ukochaną jej główkę, ona odczuła tę szaloną chęć jego i wysunąwszy ku niemu czoło, zmrużyła oczy, lecz on, opanowawszy się, podał jej obie dłonie i gorączkowo uścisnął drżące jej ręce.
Ciemno już było, gdy matka z synem przybyli z powrotem do Uzelles. W głębi szpaleru łuna biła od okien oświetlonego pawilonu, w którym czekało przygotowane przyjęcie dla pogodzonego małżeństwa. Śnieg i drzewa przed pawilonem lśniły się od światła, płynącego przez szyby.
— Nie idź tam, mój synku, zbyt smutno by ci było — rzekła pani Fenigan, zmuszając Ryszarda, by wszedł do salonu, gdzie czekał na nich stary Merivet. Pani Fenigan zaprosiła notaryusza, nie chcąc być samotną przy dzisiejszym obiedzie.
— Cóż to... a gdzież twoja żona... dlaczego jej nie ma — dopytywał Merivet biednego swego przyjaciela, stanąwszy znów przed kominkiem i susząc buty, z których buchała para.
— Nie mogłem... nie mogłem — powtarzał Ryszard z cicha, lecz gwałtownie a z tyłu za nim matka dawała znaki, prosząc Meriveta, by nie dopytywał się zbytecznie.
Po chwilowem milczeniu, notaryusz począł opowiadać o własnych swoich kłopotach i przez cały czas obiadu rozmowa toczyła się o sprawach do-