Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/280

Ta strona została skorygowana.

Do salonu, gdzie toczyła się ta rozmowa, doleciały dźwięki muzyki i głosy ludzi idących gościńcem. Śpiewali, krzyczeli a wiatr i śnieg tłumiły wrzawę ich pochodu.
— Odprowadzają państwa młodych do domu — zawołał Merivet, wspomniawszy o weselu, które widział, gdy dążyło przed kilku godzinami do Draveil. A po chwili dodał:
— Powiedzieć, że od ciebie zależało, byś i ty przywiódł dziś do siebie twoją żonę!... Zawziąłeś się, Ryszardzie! Skrusz swoją duszę i bunty; nic one niewarte, wierzaj mi! Szczęście ci się uśmiecha, nie odtrącaj go od siebie! Daj mu się unieść... pamiętaj że jeden uścisk zatrzeć może wszystkie twoje żale, wszystkie męczarnie, któreś już przeżył. Wróć do żony, przywieź ją i pozyskaj na nowo. Szczęście twoje, szczęście jej samej od ciebie dziś zależy!
Idąc za radą przyjaciela, Ryszard pragnął stłumić swoje bunty, lecz zawsze napróżno. Jeździł codziennie do Soisy, ale wracał ztamtąd zrozpaczony. Piękność Lidii była dla niego nieustającą podnietą do jątrzenia nurtującej go zazdrości. Patrząc na nią, myśląc o niej, wywoływał zarazem pamięć jej kochanka, wciąż przytomnemi mu były pieszczoty ich, pocałunki i miłosne uniesienia.
— Ach, dlaczegóż go nie zabiłem! Dopóki on żyć będzie, zawsze myśl o nim stanowić musi przepaść pomiędzy nami.