Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/288

Ta strona została skorygowana.

Podała mu rękę na dobranoc, poddając się jego woli.
— Zrobię jak zechcesz. Dobranoc, Ryszardzie!
Weszła na schody, zawołała Rózi i przez jakiś czas słychać było kobiece głosy dolatujące do pracowni. Potem Rózia zeszła i za pozwoleniem swojej pani, poszła do ogrodników, by spędzić wraz z resztą służby pałacowej, ostatnią noc karnawału.
Ryszard wiedział, że Lidia pozostała sama. Pragnął biedz ku niej a zarazem jakaś siła nieprzeparta przykuwała go w pracowni. Wreszcie zmęczony wewnętrzną walką, rzucił się na kanapę, zamierzając przeleżeć tutaj aż do rana, jak często czynił w czasie nieobecności ukochanej i upragnionej swej żony. Lecz teraz była ona zbyt blizko. Jakże mógł zasnąć, podniecony jej obecnością, zaniepokojony o przyszłość jej i swojego życia?... Dlaczegóż ich wole nie zgadzały się z sobą?... Zaczął lżyć siebie, nazywając się głupcem, szaleńcem. Brzmiały mu w uszach słowa starego Merivet: „Pamiętaj, że jeden uścisk zatrzeć może wszystkie twoje żale“. Dwukrotnie wstał z kanapy, mówiąc: „idę!“, lecz zatrzymywał się, pozostawał na miejscu, zalewając się łzami rozpaczy.
Wreszcie nie mogąc dłużej wytrzymać, wbiegł do sypialni.
Lidia leżała w ich wielkiem i nizkiem łóżku a lampa przysłonięta w górze, oświetlała tylko