Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/295

Ta strona została skorygowana.

tarzał się, gniewał, to znów uspokajał; chodził po pokoju, zatrzymując się chwilami i nadsłuchując, czy trąbka nie odezwie się na nowo po drugiej stronie Sekwany. Lecz słychać było tylko śnieżną zawieję szturmującą do okien, lub trzask ognia palącego się na kominku. Chwilami wiatr cichnął na dworze i właśnie teraz, gdy Ryszard znów zbliżył się do okna, posłyszał jak zegar na wieży małej parafii wybił godzinę trzecią. Zmęczony i uspokojony wszystkiem co wypowiedział, Ryszard podszedł w stronę łóżka i głosem słodkim jak błagalna modlitwa szepnął:
— Lidio, żono moja, ukochana moja, zakończmy naszą męczarnię... Powiedz mi, że go nie kochasz. Przysięgnij, że go nie kochasz i że o nim nie myślisz... Zrób to, błagam cię, zrób... bym mógł przycisnąć cię do siebie jak swoją... Widzisz... nie odpowiadasz mi... milczysz... nie chcesz składać fałszywej przysięgi... Więc myślą żyjesz przy nim... należysz do niego?... Lidio! Lidio! miej litość nademną i odpowiedz mi... więc ty jego tylko kochasz?...
Pochylił się nad nią, chwycił za ręce, lecz pozostały bezwładne.
Przekonał się, że zasnęła. Spała snem spokojnym zmęczonego dziecka. Pierś jej falowała rytmicznie a lekki oddech ulatał przez różowe, nieco rozchylone usta. Dlaczegóż podszedł ku niej z tą pokorą wzbudzoną wyrzutami sumienia...