Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/342

Ta strona została skorygowana.

świeckiego omnibusu, zaprzężonego w chudą i kulawą szkapę. Był to jedyny ekwipaż przybywający na stacyę dla dogodności podróżnych. Konduktor a zarazem woźnica wehikułu, przybrany w niebieską płócienną bluzę, przytroczył sznurami bagaże i ruszyli ku Uzelles. Jechali zwolna, drobnym truchtem. Chociaż było jeszcze rano, słońce wszakże zaczęło dopiekać i atmosfera wewnątrz omnibusu stała się duszna, ckliwa. Od ławek i ścian biła woń tytoniu, sfermentowanego wina, starych skór. Ryszard kazał woźnicy stanąć i siadł koło niego na koźle. Szklanka białego wina, którą wypił w karczmie na skręcie drogi, rozweseliła woźnicę i począł rozmowę. Opowiadał, że był swego czasu trębaczem w 3-cim pułku strzelców, pod dowództwem księcia d’Alcantary. Dobry to był wódz, i dbały o żołnierzy, ale kobiety lubił przedewszystkiem, taki był z niego zuch, że żadna mu nie uszła, na którą tylko spojrzał. Nic też dziwnego, że teraz kwęka. Zwykła to kolej tych, którzy nadużywają za młodu. Podobno syn jego wrodził się zupełnie w ojca i chociaż jeszcze bardzo jest młody, lata za spódnicami jak opętany. Przecież cała okolica aż się trzęsła w przeszłym roku na wieść, że chłopak wykradł żonę jednemu panu z sąsiedztwa i uciekł z nią w świat, tak że ich nikt nie mógł dopędzić.
— A może pan słyszał o tej awanturze?...