Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/379

Ta strona została skorygowana.

w wonnym oparze, jakby roje gwiazdek niebieskich.
— Jak tutaj dobrze — szepnął Ryszard.
— O tak, dobrze jest być razem — westchnęła Lidia, pochylając głowę na ramię męża i z figlarną kokieteryą spojrzała mu w oczy, chociaż serce miała strwożone niepewnością, obawą. Zdziwiła się spokojem jego twarzy. „Więc on jest nieułękniony?... Nie boi się, chociaż niebezpieczeństwo mu zagraża?... Co on myśli?... Zkąd czerpie tyle odwagi?... Bo gdyby to niebezpieczeństwo groziło nam na równi, byłoby słodko cierpieć i pokutować razem... Drogi, kochany mój Ryszard... on w miłości dla mnie czerpie swoją siłę!“ W tejże samej chwili Ryszard oddany był cały uczuciu radości. Śmierć Karlexisa zwalniała jego serce z przygniatającego je ciężaru, zdawało mu się, że poraz pierwszy widzi w całej pełni piękność tej ukochanej, będącej jego żoną, jego wyłączną własnością, poił się ogromem swego szczęścia. Lecz Lidia znów cichutko westchnęła i dostrzegł po za jej uśmiechem, głęboki smutek szarych oczów miłośnie ku niemu zwróconych.
— Czego ty wzdychasz, Lidio moja najmilsza?... Powiedz, co tobie?... Powiedz, teraz kiedy jesteśmy razem, tuż przy sobie i sami...
— Nie mogę... jeszcze niedość sami i niedość blizko jesteśmy, bym mogła powiedzieć... byśmy mogli szczerze porozmawiać z sobą...