Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/394

Ta strona została skorygowana.

— Mój kochany, zapominasz, że dla człowieka zazdrosnego, okoliczność, jaką przytoczyłeś, byłaby równała się schwytaniu na gorącym uczynku.
Ryszard wyrzekł te słowa z uniesieniem i tak dobitnie, iż sędzia cofnął się w głąb powozu z przekonaniem, że usłyszał kategoryczne przyznanie się do winy, wobec czego nie warto już było stawiać nowych pytań badanemu przez siebie przyjacielowi. Obecnie sprawa była jasna i należycie przygotowana dla ułatwienia czynności trybunału sądowego. Ryszard zaś był silnie zaniepokojony i pytał sam siebie: „Cóż on teraz uczyni?... Dlaczego w ten sposób pokierował swoje pytania?... O co mu właściwie chodziło?”
Powóz wjechał obecnie na przedmieście Corbeil. Pozapalane latarnie gazowe migotały z rzadka wzdłuż Sekwany, lśniącej się jeszcze ostatniemi blaskami zachodu. Z olbrzymich wysokich kominów fabrycznych unosiły się reszty dymów a na chodnikach po obu stronach ulicy, szły gromady robotników, mężczyzn i kobiet; każda z nich miała w ręku koszyk, w którem było jedzenie przyniesione rankiem z domu na całodzienny posiłek. Nędzne te koszyki, również jak nędzna odzież pokrywająca zmęczone członki tego spracowanego ludzkiego stada, niosła z sobą wyziewy potu, ubóstwa i sadzy. Prócz tych ludzi, powóz nie napotkał nikogo, ani na ulicy Notre Dame, ani na placu Galignani. Cały jeden bok ciasnego