Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/42

Ta strona została skorygowana.

wiście ta wpółśpiąca i jakby obumarła istota, miała duszę niesforną, pragnącą wolności, pozostała w gruncie tą dawną dziką cyganeczką, nad którą długo zakonnice pracować musiały, nim przywykła do regularności codziennych zatrudnień. Lidia chodziła chętnie z mężem na polowanie, na połowy ryb i dalekie wycieczki, leli razem kule, fechtowali się i biegali po parku, co razem wzięte o wiele wydawało się jej przyjemniejszem przepędzeniem czasu, aniżeli szycie lub haftowanie.
— Trzeba jednak, abyś zaczęła się obeznawać z gospodarstwem — mówiła jeszcze od czasu do czasu pani Fenigan.
— Po co? Nie widzę żadnej potrzeby — odpowiadała Lidia.
— Po co?... Bo mnie może zabraknąć na tym świecie...
Rozmowa ta miewała miejsce prawie każdego tygodnia w dzień wycieczki powozem do Corbeil. Lidia nienawidziła tego przymusowego spaceru, tem więcej, że na rynku w Corbeil, pani Fenigan kazała zatrzymywać konie i oglądała stragany, z chęcią poznania jarzyn i owobów wyniesionych pokryjomu przez ogrodnika, któremu nie dowierzała, równie jak reszcie swej służby.
— Patrz, Lidio, jestem przekonana, że to moje melony, albo te brzoskwinie, toć tylko u mnie i w Grosbourg takie rosną... Tak, tak... wszystko, co oni tu sprzedają — są rzeczy kradzione...