Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/436

Ta strona została skorygowana.

Tegoż dnia wieczorem przed pałacem w Uzelles, siedziała pani Fenigan pod wielkiem drzewem rosnącem koło werendy i rozmawiała zcicha ze starym swym przyjacielem Mérivetem, który od kilku dni wrócił z podróży. Rozmowa ich toczyła się zwolna, przerywana milczeniem lub westchnieniem a zdala, od strony folwarcznego dziedzińca dobiegały aż tutaj śmiechy i śpiewy służby, używającej na świeżem powietrzu miłego, wieczornego chłodu. Nikt dziś nie zważał na zwykłą godzinę spoczynku, która dawno już minęła, przypisać to należało wyjątkowo pięknej pogodzie a więcej jeszcze trosce spadłej na panie tego domu które skutkiem ogromu swego smutku zapominać się zdawały o pilnowaniu ścisłości przyjętego regulaminu.
— Jakie powietrze dziś czyste i jakie donośne, czy pani słyszy, jak czyjeś kroki rozlegają się moście po nad rzeczułką — rzekł właściciel Małej parafii, który od czasu przyjazdu codziennym był gościem w Uzelles.
— Tak... słyszę... ten ktoś musi się bardzo śpieszyć — odrzekła pani Fenigan, wsłuchując się w echo kroków rozlegających się wyraźnie.
A Mérivet po chwili zauważył:
— Pani Ryszardowa była dziś bardzo smutna, o wiele smutniejsza, aniżeli przedtem. Zdaje mi się, że śmierć tego starego żebraka do tego się przyczyniła...
— Jeśli komu jest smutno, to lada okazya smu-