Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/438

Ta strona została skorygowana.

— Lidia... ależ ona nie wyjechała, jest u siebie to jest u was, w pawilonie.
Ryszard drgnął pod rozkosznym dreszczem, wywołanym tą wiadomością i o nic nie pytając więcej, cwałem pobiegł w stronę pawilonu. Na drugim końcu lipowej, ciemnej alei, widniało światło w oknach pawilonu, jakby mrugając wabiąco na Ryszarda. Dobiegłszy tam, otworzył drzwi i na chwilę przystanął.
Lidia siedziała w dolnym pokoju przed biurkiem swojego męża, zajęta pisaniem listu. Miała na sobie lekki szlafroczek i włosy spływające swobodnie na ramiona. Słysząc otwierające się drzwi, nie odwróciła nawet głowy, sądząc, iż weszła Rózia. Wtem Ryszard stanął tuż przy niej. Z wybuchem radosnego uniesienia złączyli się w uścisk przerywany niedomawianemi słowy, pocałunkami, pieszczotą serc rozkochanych.
— Ryszardzie, mój Ryszardzie! Tyś wolny, przy mnie!
— Tak, jestem wolny, bo już shwytano rzeczywistego mordercę.
Spojrzała na niego z najwyższem zdziwieniem:
— Jakto... jakiego rzeczywistego mordercę?...
Teraz dopiero Ryszard zrozumiał poprzednie zachowanie się Lidii.
— Więc ty myślałaś, że to ja zabiłem?...
— Tak — odszepnęła cichutko, nie chcąc kłamać.