Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/49

Ta strona została skorygowana.

gdy Ryszard drzemał w głębi loży a sala drżała od muzyki i śpiewu chórów, Lidia układała sobie w myśli ironiczne słowa, jakiemi obrzuci generała przy zdarzonej okazyi, nie wątpiła bowiem, że generał nie zadowolni się dzisiejszym wstępem.
Wsiadając do powozu, Lidia podniecona, oszołomiona wrażeniami, światłem, gwarem i ruchem tego paryzkiego czerwcowego nastroju, w którym znalazła cię tak niespodziewanie, rzekła do męża; „A żebyśmy poszli na kolacyę?“ Spojrzał na nią ze zdumieniem. Zkąd przyszła jej myśl podobna? A cóż będzie z godziną odjazdu ostatniego pociągu o w pół do pierwszej? Przecież zaledwie mają dość czasu, by dojechać na odległy od gmachu opery dworzec kolei liońskiej. „Co tam pociąg... prześpiemy się w hotelu!“ I mówiąc to, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w usta tak rozkosznie, iż biedny Ryszard nie miał siły powiedzieć: „a cóż mama na to rzeknie“, tylko zgodził się mówiąc: „Chodźmy na kolacyę“.
Wszystko się złożyło, by Lidia doznała dziś niespodziewanych wrażeń. Ryszard, ten zawsze tak nieśmiały Ryszard, nieumiejący mówić z obcymi ludźmi, niemający odwagi wejść do sklepu dla załatwienia sprawunku, dziś nabrał pewności siebie, komenderował chłopcom usługującym w restauracyi, był wesoły, ożywiony, dolewał jej i sobie szampana; nigdy go Lidia nie widziała takim i nigdy go już nie miała takim widzieć... lecz obecnie podziw w niej wzbudzał swoją wielomów-