Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/71

Ta strona została skorygowana.

zadrżał ze strachu i co prędzej przymknął znów oczy, jakby chcąc pogrążyć się w sen, w niepamięć. Ale zamknięte oczy widziały i zagłębione w poduszkę uszy słyszały wiecznie tę samą rzecz straszną, gdy matka, idąc pośpiesznie ku niemu przez cienistą aleję parku, zdaleka jeszcze wołała wzburzonym głosem:
— Lidia uciekła!
Spokojny i łagodny ten człowiek powalony został nąjsroższym dla siebie ciosem, lecz nie czuł jeszcze zazdrości. Okrutne i drapieżne szpony zazdrości wpiąć się i szarpać go miały dopiero później. Obecnie cierpiał tylko nad niepowetowaną utratą dwóch ukochanych przez siebie istot; bo jakże się on przywiązał do tego młodzieńca, nazywał go swojem dziekiem, Karlesiem! „I to on, on właśnie!“ A na to wspomnienie wypieki występowały na blade policzki Ryszarda, oczy zachodziły mu łzami i wzdychał w ciężkości wielkiej swej krzywdy. Zazdrość pojawiła się później, gdy odzyskał nieco sił a wtedy dokuczała mu gwałtownie, uparcie i zajadle, doprowadzając go do szaleństwa. Obecnie zdawało mu się, że stoi nad czarną, bezdenną przepaścią rozwartą tuż przy jego stopach; wpatrywał się w tę otchłań, chcąc dojrzeć chciażby znikome ślady rzeczy strasznych i w zupełności niezrozumianych, jakich był ofiarą... Ociekła... dlaczego?... Jakaż stać się jej mogła krzywda, że aż uciekać zapragnęła?... Czyż go nie kochała — dlaczego? Kiedy on tak niezmiernie ją kochał!