Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/81

Ta strona została skorygowana.

że woda zbyt zimna, lub że o gałązkę lub kamyk zraniła sobie różowe swe ciało. Przed oczami Ryszarda stała teraz kochana ta postać w całej piękności obnażonych swych kształtów. Widzieć się zdawał wodę spływającą z niej strugami, gdy wynurzyła się na brzeg zielonej wyspy a promienie słońca, przedostając się przez gałązki, oświetlały ją jaskrawo, lub migały cieniami. W tem poczuł całą okropność swej straty, zapragnął tego ciała, które było jego. Przypomniał sobie, jak zawsze się hamował w objawianiu gwałtownej swej namiętności... raz tylko... raz jeden był sobą w całej pełni... owej pamiętnej nocy razem spędzonej w Paryżu. Żal za utratą tylu rozkoszy, żal, iż nie korzystał, gdy była ku temu możność, wstrząsnął mu pierś łkaniem i zawrócił łódkę w kierunku Uzelles.
— Dziwna rzecz — mówił tegoż wieczora stary Chuchin do córki — pan ma twarz taką smutną a prawie ciągle śpiewał, gdyśmy jeździli po rzece.
Rzeczywiście tak było. Ryszard, mając myśl bezustannie zajętą wywoływaniem dawnych wspomnień, przypominał sobie zarazem muzykę wieczorną Lidii i pana Jana: basem wtórował im do taktu „pum, pum“ a teraz nucił melodye przez nią grywane, krwawiąc sobie zbolałe swoje serce.
Następnych dni powtarzały się te same widziadła. Wszystkie zakątki i zakręty rzeki mówiły mu o Lidii. O jakiejkolwiek godzinie siadał do