Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/98

Ta strona została skorygowana.

szę... nie kłopocz się bez przyczyny!“ Lecz mi wciąż teraz dokuczała myśl: „Ona go kocha... ona go kocha!“ Podczas nocy, leżąc przy niej, bezustannie śniłem o nich, albo też, że wyrosłem, nabrałem siły i stałem się piękniejszym od tamtego. Budziłem się czasami i wpatrywałem się w Irenę. Zdawało mi się, iż sny ma tylko o nim, iż usta jej składają się, by wymówić jego imię... a jednak byłem pewny, iż nic zdrożnego między nimi nie zaszło. Bywało znów, iż chciałem ją zbudzić i wołać „kochaj mnie... kochaj... zabiję cię, jeżeli mnie kochać nie będziesz!“ Widząc, iż męczarnia moja staje się sroższą z dniem każdym, postanowiłem zwrócić się do niego. Do tego kochanego przez nią człowieka. Niewiedzieć zkąd łączyłem w moim umyśle pojęcie o artyście i o człowieku wzniosłych poglądów. Zdawało mi się, iż każdy artysta musi być z natury swej szlachetny, wspaniałomyślny, współczujący i wyrozumiały na wszystko. Pewnego więc dnia rzekłem wprost temu panu: „Panie, nie podołam mierzyć się z tobą. Czuję, iż z każdym dniem ona zbliża się ku tobie, nie pomnąc na mnie... ona sama tego nie spostrzega, jest to silniejsze nad jej wolę... Dla pana ta miłostka niema żadnego znaczenia, byłaby to chwilowa tylko rozrywka a dla mnie jestto całe moje dobro, moje życie! Panie, nie zabieraj mi jej, proszę, błagam, zostaw mi ją. Oddal się i zniknij!“ On odpowiedział: „Dobrze, oddalę się i zni-