godni w Uzelles, a kuzynka, nie będąc zawziętą z usposobienia, przybiegła na wezwanie.
Obecność jej przedewszystkiem przeszkodziła niezwłocznemu wyjazdowi Ryszarda. Odroczył go do wieczora i zjadł śniadanie, siedząc naprzeciwko Elizy, rad, że znów słyszy jej wesoły śmiech, że widzi jej ładne oczy i olśniewające świeżością usta. Należała ona do tej rasy uprzywilejowanych, na których staczają się potokami dolegliwości i katastrofy życiowe, nie zostawiając najmniejszego śladu. Po tylu latach łez i żałoby Ryszard ujrzał ją równie wesołą i roztrzepaną, z tem samem prowincyonalnem upodobaniem do rzeczy błyskotliwych i jaskrawych, z tym samym szeregiem ziarnek ryżu między ustami, tem samem licem smagłem i zaróżowionem, okryłem puszkiem, niby owoc, tylko ramiona miała bardziej zaokrąglone, skórę nieco bielszą i posiadła wyzywającą i naiwną sztukę dekoltowania się, która do reszty onieśmieliła bojaźliwego kuzyna. Ryszard co chwila odwracał się, rzucał na nią spojrzenia, czerwieniąc się, co przejmowało radością zalotną młodą kobietę, której matka powiedziała poprostu:
— Moje dziecko jest chore, wylecz mi je.
Gdy kończyli śniadanie, Eliza krzyknęła rozpaczliwie:
— A moja torba?
Czerwona torebka skórzana, do której zawsze chowała pieniądze, papiery, klejnoty, całe swoje mienie. Zrazu nie zaniepokojono się. Bo i czego Eliza nie zarzuciła przez tę godzinę swego pobytu? I torebka
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/119
Ta strona została skorygowana.