Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/120

Ta strona została przepisana.

się znajdzie jak znalazł się wachlarz, pierścionki, parasolka, rozrzucone dokoła tej milej osóbki, skutkiem wiecznego młynkowania jej ruchów i myśli. Po długich poszukiwaniach musiano się jednak pogodzić z tem, że torebka pozostała w wagonie, albo może na dworcu w Villeneuve, stary stangret Libert bowiem zapewniał, że jej nie widział na koźle między innemi pakunkami.
— Niech Libert jedzie na dworzec, — rzekła pani Fénigan.
— Dziękuję, kuzynko, jestem zanadto niespokojna; pojadę sama.
— Elizo, ja cię zawiozę, — zaproponował Ryszard. — Weźmiemy karyolkę, żeby jechać prędzej.
A ponieważ w tej chwili odezwał się dzwonek, wzywający służbę na śniadanie, poszedł sam założyć konia, by nikomu nie przeszkadzać i nie tracić czasu.
Kobiety zostały same i jednaki poryw rzucił je we wzajemne objęcia.
— Ach! droga córko, gdybyś mogła...
— Ależ zdaje mi się, że nieźle idzie... Daj mi swobodę działania, a zobaczysz.
— Jak uważasz, czy się zmienił?
— Pobladł i rysy mu się wydłużyły... Wolę go takim, ma więcej dystynkcyi. Uprzedzałaś mnie, kuzynko, że taki smutny, a on ciągle nuci.
I powtórzyła owo „bum-bum,“ — basowy akompaniament sonaty.
— On zawsze tak podśpiewuje, jak myśli o niej, — odparła matka.