Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/123

Ta strona została przepisana.

żenie Czerwonego Kapturka, jakim go sobie wyobrażamy, w szkarłatnej czapeczce, dzwoniąc swym dziecinnym śmiechem. Pojechali wzdłuż Yéres, małej rzeczułki, niby z obrazu Watteau, szafirowej, zimnej, śpiącej pod wysokiemi cienistemi drzewami, między zielonemi stokami, których świeżość stanowiła jaskrawy kontrast z żarem, panującym na gościńcu.
„Na bok! na bok!“ Przed karyolką, jadącą szybkim pędem, rodziny mieszczańskie, zalegające w niedziele wiejskie drogi, usuwały się żywo; z okien mikroskopijnych willi najrozmaitszych stylów, to z wieżyczkami, to z balkonami, z ozdobami fajansowemi albo z różowawych kamyków, wychylały się zaciekawione sylwetki, a wszędzie na tych twarzach, nacechowanych nudą albo zmęczeniem, Ryszard dostrzegał ten sam wyraz rozweselenia, sympatyi, jaką zdobywała sobie, przejeżdżając, miła istota, która uśmiechała się do nich z wysokości swego kozła.
I jakżeż mógłby się oprzeć temu czarującemu uśmiechowi męzczyzna, siedzący obok młodej kobiety, czujący ciepło jej ciała, świeże tchnienie jej szczebiotu, woń jej rozwianych wiatrem włosów? Co chwila, odbierając mu lejce, albo bat, muskała mu policzek okrągłą obnażoną ręką, lub też, pokazując wielką magnolię śród trawnika, stado żółtych kacząt na strumyku, pochylała się, podsuwała mu pod oczy wycięcie sukni dokoła białej i pełnej szyi. Ryszard bezwiednie ulegał czarowi tych wyziewów kobiecych, które mu koiły nerwy, niby dobroczynne ciepło.
Przy wjeździe do wioski Yéres, przez którą przechodzi gościniec, musieli zwolnić jazdę. Z powodu