— Pomimo całej czujności twego Indyanina, — odezwała się Eliza, — zdaje mi się, że trudno mu będzie upilnować tę zwierzynę.
— I mnie się tak zdaje, kuzynko; ale niech ona się strzeże, ojciec Sautecoeur byłby straszny.
— Straszniejszy, niż mąż?
— O! mąż... to typ w moim rodzaju.
Po tych słowach, wypowiedzianych bolesnym tonem, które były pierwszą, jedyną aluzyą do jego nieszczęścia od czasu przyjazdu Elizy, Ryszard popuścił cugli koniowi, zniecierpliwionemu już, czującemu, że się wydostał z tłumu, i karyolka potoczyła się pędem po spadzistej drodze do rzeczki Yéres. Minąwszy mały most, wjechali w cienistą drogę, pomiędzy rozległe wielkie parki, woniejące i okwiecone. Zdala, na zgiełk zabawy wiejskiej, którą pozostawili za sobą, spadał dźwięk dzwonów nieszpornych, wolny, poważny, podobny do rozdzierającego zdania, które znienacka zachmurzyło wesołą banalność gawędy młodej pary.
W Uzelles, tego wieczora, gdy wybiła nieodwoalna godzina gaszenia świateł dla wszystkich mieszkańców zamku, długo jeszcze czuwano w pokojach.
Pani Fénigan, w białą; flanelowej bluzie, z lichtarzem w ręku, nie mogła się nasłuchać opowieści o przejażdżce; świeca dopalała się, powieki Czerwonego Kapturka stawały się coraz cięższe, a matka, która weszła na kilka minut, nie spostrzegała się, że siedziała już dwie godziny.
Ryszard przez ten czas, zdumiony, że znalazł się na swojem łóżku, zamiast jechać drogą do Monte-Carlo, zapytywał siebie, dlaczego poduszka wydawała mu
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/125
Ta strona została przepisana.