Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/127

Ta strona została przepisana.

towa wierzyć, — gdyby Rozyna nie była jej wyznała awantury z walizką, — że Ryszard nie jest tak poważnie zraniony, jak utrzymywał proboszcz z Draveil i ten stary waryat, ojciec Mérivet.
— I cóż, córeczko?.. — Od tych słów, wypowiedzianych tonem tajemniczej żartobliwości, zaczynała pani Fénigan co wieczór, zasiadając w pokoju Elizy ale dnie, konne wycieczki następowały po sobie, nie sprowadzając stanowczego rezultatu.
— Robię jednak wszystko co mogę, — tłómaczyła; się młoda kobieta, płacząc nieledwie.
A matka zachęcała ją, szukała wraz z nią sposobu przezwyciężenia nieśmiałości Ryszarda.
— Bo to tylko to, moja córko, tylko to mu przeszkadza. Wszyscy męzczyzni są nieśmiali, a on bardziej niż wszyscy razem.
— Tak sądzisz, kuzynko? Spróbuję jeszcze zatem.
I spróbowała. Zaskoczeni przez burzę na równinie Courcouronne schronili się, po szalonej jeździe, w szopie pod wioską. Przestrzeń była wąska, siodła ich zbliżały się.
— Jak mi serce bije... patrz, Ryszardzie.
Szybkim ruchem wzięła jego dłoń i oparła ją na wznoszącym się, pod przyśpieszonym oddechem, staniku amazonki. W Ryszardzie zawrzały zmysły, — objął wolną ręką pochylającą się kibić Elizy i przez pięć minut, milczący i bladzi, pozostali tak w namiętnym uścisku.
Dotychczas znaczyła dla niego tyle, co jedna z tych jaskółek, które wpadały przez otwarte drzwi namiotu w ogrodzie, i obijały skrzydła o belki i o rę-