Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/128

Ta strona została przepisana.

kojeście szabli: teraz zaczął ją obserwować, ciekawy wiedzieć co się też ukrywało w tej duszy, wiecznie rozradowanej, po za tym ciągłym szczebiotem. Dlaczego nie kochać tej, jeśli go wyleczy z tamtej, i skoro matka widocznie tak bardzo tego pragnie?.. Przemyśliwał nad tem, grając w salonie w szachy z panią Fénigan, nazajutrz po tej strasznej burzy, która przez całą noc pustoszyła ogród i popsuła zupełnie drogi. Eliza, zażenowana od wczoraj wobec Ryszarda, obawiająca się wyznania, którego się spodziewała, stuła, wyglądając przez okno.
— Co to tam takiego? — spytała pani Fénigan, gdy naraz odezwały się wrzaski i okrzyki.
— To ten stary żebrak... Jakże on się nazywa?.. Ojciec Jerzy, w strasznym stanie... A cała banda uliczników za nim... Zabierają mu kij... Biedak! ależ on upadnie!
Na dworze rozległ się wybuch śmiechu. Pijany, wstrętny, trędowaty, z błotem na łachmanach, na brodzie, stary włóczęga, chcąc rozpędzić bandę szczujących go małych szakali, upuścił swój kij; łobuzy pochwycili go i teraz żebrak, niezdolny postąpić kroku, stał, czepiając się muru folwarku, lecz obsuwał się i padał i znów się podnosił, płacząc, wołając o swój kij, który mu nareszcie włożył w ręce dróżnik, Robin, wyrwany ze swej siesty w taczkach. Wówczas rozegrał się mały dramat, którego przebieg śledził Ryszard, z czołem na szybie. Dróżnik w porywie litości, zwierzęcej niemal, ujął biednego starca pod ramię i stawiał go, jako tako na chwiejących się nogach, mówiąc: