Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/134

Ta strona została przepisana.

— Nie mamy spowiednika, — rzekł do mnie dyrektor, tłómacząc się, — skazany chce może uczynić jakie wyznanie.
Prowadzą, mnie do niego, a on, na mój widok, zaczyna znów wzdychać, szlochać.
— Ach! panie Delcrous... panie Delcrous...
Musiałem się znów pozwolić pocałować, bo on niczego innego nie pragnął. Ocierając swoje grube wargi o moje policzki, które zalewał łzami, powtarzał:
— Ach, panie Delcrous!.. taki wielki nędznik jak ja...
Jadąc na rusztowanie, schodząc z wózka, za którym dążyłem konno wraz z żandarmami, znów mnie wezwał i musiałem ponownie wyświadczyć mu tę śmieszną łaskę. Byłbym mógł przypuszczać, że to mistyfikacya, gdyby chwila nie była taka tragiczna i gdybym nareszcie nie otrzymał wyjaśnienia tej dzikiej sympatyi. Zbrodniarz nazywał się Juan Delcrous, tem samem nazwiskiem i imieniem co ja, jakkolwiek pochodził z Port-Mahon, a ja z Cahors.
Głos kobiecy zapytał:
— Jakąż to zbrodnię popełnił pański skazany? Czy można wiedzieć?
— O! i owszem, łaskawa pani... Poderżnął gardło swojej kochance, która go zdradzała.
— A gdyby to była żona prawa, byliby go uwolnili!.. — wtrącił Napoleon Mérivet... — Przecież to taka sama zbrodnia, i jeszcze nikczemniejsza, bo wiadomo z góry, że zazwyczaj uchodzi bezkarnie.
— Temu właśnie zapobiega roztropnie rozwód, — zadecydował poczciwy bas notaryusza.