Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/141

Ta strona została przepisana.

a ich blask, ożywiający się w miarę, jak dzień chylił się ku schyłkowi, zaznaczał dobitniej wieczny antagonizm barwy i światła. Roje motyli krążyły w powietrzu nad klombami. Uderzanie polewaczek o brzeg kamienny zbiorników wody, krótkie rozkazy ogrodnika do pomocników jedynie zakłócały milczącą pracowitość tego schyłku dnia, upajającego świeżością i łagodnem ciepłem.
— Co ci jest? — spytała pani Fénigan na widok syna, który wszedł wzburzony do cieplarni, gdzie z nożycami w ręku obcinała zbyteczne gałązki z rzadkich roślin.
Zamiast odpowiedzieć, zapytał:
— A więc Charlexis wrócił?
— Jest w Melun od dwóch miesięcy.. W dragonach... nie wiedziałeś?
— A ona? Gdzie ona? Co on z nią zrobił?
— To co się robi z takiemi kobietami, — odparła matka, obcinając gałąź. — Płaci im się za rozpustę i porzuca je.
Mówiła tak głośno, że ogrodnicy mogli ją słyszeć. Ryszard zamknął oszklone drzwi i odezwał się głosem ostrym, którego matka dotąd nie znała:
— Lidya nie jest rozpustnicą, ale ofiarą twojego tyraństwa, niewolnicą, która ucieka, jak powiedziała w swoim ostatnim liście... A potem, nie masz prawa lżyć kobiety, noszącej nasze nazwisko.
Oczy pani Fénigan zaiskrzyły się.
— Byłbyś mógł już dawno odebrać jej to nazwisko, skoro miałeś prawo.