Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Tak, przemocą.. Faktycznie pan nie wiesz końca romansu. Księżna nie pozwala o tem mówić, albowiem młodzieniec nie wychodzi zbyt świetnie z tej sprawy, ale ja nie mam tych słabostek matki. Zatempewnego ranka, do pokoju kochanków w Monte-Carlo wpada ten stary łotr, Aleksander, pilnujący z naszego polecenia męża.
„Idzie za mną, już tu jest, uciekajcie!“ mówi z okolicznościowem przerażeniem. Damę zdejmuje strach, bo wie, że jej mąż, nieskory do uniesień, gwałtowny jest jak bawół, a rogi ma twarde. Mały, zuch, muszę mu to przyznać, nie chce uciekać. Aleksander bierze go tedy na stronę i mówi:
„Niema męża, to farsa. Ale książę jest bez grosza, bo się spłukał w ruletę, a tu jacht, kobieta, a może i bęben na karku; trzeba się z tej matni wydobyć. Oto pieniądze, niech książę zmyka na statku, a ja już sobie poradzę z damą“.
Znając naszego kochanka, wyobrazisz sobie z jaką radością przyjmuje propozycyę. Taka pijawka przez trzy miesiące, tam do licha! Wyrywa się, płacząc, z objęć ukochanej i gdy Aleksander wlecze ją aż do Bretanii on, dla zmylenia śladów Sinobrodemu, który się zbliża, wsiada na jacht i płynie do małego portu nad zatoką Morbihan, gdzie kochanka ma na niego czekać, gdzie oczekuje go dotąd. Zdaje mi się, że nie ujrzelibyśmy go tak prędko, gdyby jego „Bleu-Blanc-Rouge“ nie zaginął pewnej nocy pod Balearami. Mały powrócił do nas, zawstydzony, z pustą kieszenią... Proces z kapitanem statku, indemnizacya załodze, koszta zerwania umowy, wszystko to pochłonęło masę