nie odpowiedziała. Wyczerpana znużeniem, usnęła, modląc się, usiadłszy, a raczej upadłszy na odwrócone pięty. Daleka od oburzenia, jakie byłoby dawniej owładnęło nią niechybnie, nie myśląc budzić brutalnie tej, która wobec Boga taką nieprzystojną zachowywała postawę, pani Fénigan, zdjęta bezmierną litością, wydobyła z woreczka portmonetkę, brzęczącą w jego głębi wraz z pękiem kluczy, i, nie otwierając jej, nie patrząc ile zawiera, położyła ją na zawiniątku nędzarki. Dla tych, co znali matkę Ryszarda, ten poryw szczodrobliwości i miłosierdzia był jeszcze czemś niezwyklejszem, niż potajemne i nowe postanowienie, jakie powzięła podczas pobytu w małej parafii.
Widząc ją wychodzącą, Napoleon Mérivet, który przechadzał się śród swoich maków, zawołał radośnie:
— Pani, to była pani?.. Słyszałem, że ktoś poruszał krzesłami... ale... nie byłbym nigdy przypuścił..,
— W istocie, to prawdziwy cud; ale pana żadne cuda już nie zdziwią, — odparła z błogim uśmiechem.
Poczem, otwierając parasolkę dla osłony od żaru południowego słońca, dodała:
— Panie Mérivet, chcę pana prosić o wyświadczenie mi przysługi... Muszę się oddalić na kilka dni, a martwi mnie to, że zostawiam Ryszarda samego, zwłaszcza w takich smutnych okolicznościach...
Pod krzaczastemi brwiami oczy staruszka uśmiechały się złośliwie.
— Nie zostawia go pani samego... a kuzynka?
— Kuzynka wraca do Bretanii a ja z nią jadę.
— Do Bretanii, pani? poco?
Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/159
Ta strona została przepisana.