Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/160

Ta strona została przepisana.

— Nie wiem jeszcze... Takie mi tam przyszło natchnienie.
Nie pytając o nic więcej, staruszek rzekł z serdecznem uniesieniem:
— O! ja zawsze wiedziałem, że z pani zacna, szlachetna kobieta, i że to tylko ta szkaradna pycha...
— Zwłaszcza, panie Mérivet, dla mego syna podobnie jak dla wszystkich, odwożę Elizę, nic więcej; Ryszard budowałby może na tem jakie szalone nadzieje, a ja chcę najpierw zobaczyć sama.
— Syn pani będzie wiedział, tylko to, co pani zechce i tego tylko będzie się spodziewał. Podczas nieobecności pani będę czuwał nad nim i nad mieszkańcami Grosbourga; a gdybym nie czuł się na siłach przeszkodzić wielkim głupstwom, mam przy sobie mego zacnego księdza Cérèsa, który ze słodyczą Świętego Franciszka łączy archanielską moc w ręku... Ręczę za całość syna pani.
— Dziękuję, — rzekła pani Fénigan bardzo wzruszona.
Zabierała się do odejścia, lecz, widząc, że staruszek chce zamknąć swój kościołek, powstrzymała go.
— Ostrożnie, tam jeszcze ktoś jest, uboga kobieta, która się zdrzemnęła, modląc się do Boga.
Mały Napoleon podniósł dumnie głowę.
— To kościół gościńca. Dopóki tylko drzwi jego są otwarte, znajdzie się zawsze jakaś nędza, która, przechodząc, poszuka tu schronienia. Niechaj sobie śpi, zamknę później... Czy był jeszcze kto z tą biedną kobietą?