Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/164

Ta strona została przepisana.

przesyconego solą, otaczających folwarki, sady, istne zasadzki rabusiów i szuanów.
Gdy Lidya wjechała do ciągnącego się wzdłuż spokojnego małego portu, z białym murowanym semaforem na krańcu przystani, z bulwarkami odległych faktoryi, zabudowanemi niskiemi domami, karczmami marynarskiemi, szopami, magazynami, — mgła rozproszyła się, a wraz z nią ponure przygnębienie poranne. Łagodny blask złocił morze, odcinał na widnokręgu kręte linie Port-Navallo, Saint-Gildas; a spokój fal zatoki stanowił jaskrawy kontrast z nieustanną, dniem i nocą z tamtej strony półwyspu słyszaną kanonadą bałwanów morskich, rozbijających się o skały. Na wybrzeżu u wjazdu do portu, jaśniał tylko żółty dom i, widoczniejszy jeszcze niż barwa jego murów, czepiec o wielkich skrzydłach stryjenki Blanchard, która od świtu czyściła posadzkę i meble mahoniowe, w oczekiwaniu lokatorów. Prawdziwem schronieniem dla bohaterki awantury miłosnej było to mieszkanie na jednem piętrze, w pobliżu fal, w którem na ścianach, na kominkach, na meblach muszle, korale, rośliny morskie, bożki chińskie i indyjskie mówiły o podróżach i egzotycznem niebie, gdzie morze, które Lidya tak lubiła, rozbijało się pod oknami z poskramianym ustawicznie impetem, drgało we wszystkich zwierciadłach, zasiane żaglami łodzi rybackich, wypływających i wracających o jednostajnych godzinach, niby rój białych mew. Ale jakaż samotność i jaki niedostatek wobec zbytkownych upodobań młodej kobiety!
Latarnia morska w Teignouse, zapalająca się co wieczór śród lilawych obsłon mroku, nie zastępowała