Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/166

Ta strona została przepisana.

Ale pani uspokajała ją.
— Znam Aleksandra od dzieciństwa.
I w istocie, gdy była w przytułku w Soisy już stanowił dla niej jedną z wybitnych postaci wielkiego gościńca, który śledziła z takiem upodobaniem. Cecha tych początkowych wrażeń zaznacza się w naszym umyśle tak głęboko, że pan Aleksander teraz jeszcze imponował Lidyi. Ach! gdyby mogła była zajrzeć do małej głowy tego okrutnika, tego wyzwolonego sługi, pełnego jadu, tchnącego nienawiścią dla podrzutka, dla małej cyganki, która została panią! Gdybyż tylko wpadł jej do rąk list, w którym ten sobowtór Frontina opisywał księżnej swoje wejście do ich pokoju w Monte-Carlo. „Mąż!.. Uciekajcie!“
Żeby znajdować uciechę w podobnych nikczemnych kombinacyach, trzeba być dawnym służalcem, trzeba okrucieństwa właściwego metysowi, zgorzkniałemu, steranemu w ciągu trzydziestu lat niskich posług, za które się mści z rozkoszą na damie, na białej. Bo pan Aleksander pracował nietylko dla pieniędzy. Pozostał w Quiberon nietylko dla regulowania rachunków, ale także dla tej radości, jaką mu sprawiało czyhanie na ofiarę, perspektywa oznajmienia jej, że jest porzuconą. Z dnia na dzień zbliżała się ta szczęśliwa chwila.
Raz wszakże miał przykrą niespodziankę, doznał obawy nieprzewidzianego rozwiązania.
— Aleksandrze, spojrzyjno tam, ku semaforowi, — wołała Lidya, stojąc na parterze w żółtym domu i osłaniając dłonią oczy, — czy to nie jakby żagiel Charlexisa?