dna z bram w kratach jest otwarta, poczem oddał bilecik dla starszej pani Fénigan. „Zresztą, pani Fénigan sama właśnie nadchodzi... może ma jakie wiadomości...“
Matka Ryszarda, wyniosła, okazała, z głową, jak zawsze, obnażoną, z czarnemi włosami zaczesanemi gładko w górę i mocno z tyłu związanemi, zbliżała się pod szpalerem, a za każdym jej krokiem poruszały się plamy jaskrawego światła rozsiane po ocienionej ścieżce. Z szybkiego chodu widać było, że wie o co chodzi i jest wściekła. Ryszard usiłował wstać i podejść ku niej; ale przykuty do ławki, zdołał tylko zapytać z trwogą w oczach, głosem jakimś dawnym, dziecięcym:
— Lidya? gdzie Lidya, mamo.
Matka zaś odpowiedziała brutalnie, niemal z tryumfem:
— Twoja żona opuściła nas, moje dziecko, i jedyna to radość, jaką nam kiedykolwiek sprawiła.
— Opuściła!
— I to nie sama, jak się domyślasz... Ale zgadnij z kim... nie, zgadnij.
Zamiast zgadywać, Ryszard jęknął z cicha, drgnął konwulsyjnie całem ciałem, poczem opadł znów na ławkę, z przechyloną głową, i rękoma dotykającemi ziemi.