Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/175

Ta strona została przepisana.

i że nadto pogoda była cudowna, niebo błękitne, powietrze ciepłe, a zatoka Morbihan bez jednej zmarszczki, nieruchoma, jakby zakrzepła, ożywiona tylko migotaniem iskrzącego się blasku letniego słońca, co się zabłąkało śród jesieni.
— Niech pani hrabina pójdzie ze mną, — powiedział do Lidyi sternik, który pozostał jej przyjacielem od pośrednictwa na „Amfitrycie,“ — ręczę, że pani będzie wygodniej na moim statku, niż na estradzie podprefekta i pana komisarza marynarki.
I od godziny czekali na wodach wielkiej zatoki, bardzo daleko zabłąkani między niebem a morzem, śród atmosfery przejrzystej, łagodnej, przesiąkniętej ciepłem, która trzymała istoty żyjące w niemym zachwycie, jakgdyby krążyły w powietrzu. Nigdy Lidya nie czuła się tak bliską nieba. Ach! gdybyż uścisnąć ukochaną rękę śród tego boskiego spokoju, tego słodkiego wypoczynku.
— Ależ nic nie widać, — szeptała Agaryta.
Zanadto byli oddaleni od brzegu, żeby dostrzedz jego wąską, ciemną linię, a lśniąca, dźwięczna powierzchnia wody przynosiła im rzutami, wybuchami całą wrzawę uroczystości w Port-Haliguen, odgłosy dzwonów, krzyków, śpiewów, fanfar i bębnów. Nie było nic widać, a słychać było wszystko. Na przedzie statku ktoś powiedział cichutko:
— Zdaje się jakby nam to spadało z nieba.
Nagle rozległ się wystrzał sygnałowy, po nim okrzyk tłumu, w którym odcinały się piskliwe głosy dziecięce, i nastąpiła cisza...
— Są, są! — krzyknął sternik, wstając.