Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/176

Ta strona została przepisana.

Długiemi szeregami nadjeżdżały statki wyścigowe, — przodujące, prawie pokład przy pokładzie. Zkąd brały powietrze, które nadymało i wyprężało ich żagle, pod naciskiem którego trzeszczały ich silne klepki, które nadawało ich biegowi to potężne tchnienie miecha kowalskiego, co z szumem biegło przed niemi? Ich wysokie skrzydła, niby skrzydła ptaków z legendy wschodniej, białe, czerwonawe, zaledwie rozpostarły się na błękicie już się i zbliżyły, okrążając statek sterniczy, który witał ich okrzykami, i ocierając się o nie go tak blisko, że od jednego uderzenia strzaskany drąg żaglowy rozleciał się na tysiące części, a statek zakołysał się, trzeszcząc, śród pisku kobiet i gniewnych zaklęć marynarzy.
Przez chwilę tak krótką jak mgnienie błyskawicy widziała Lidya zawracający i uciekający statek, który był sprawcą uderzenia, statek o żaglu brunatnym, kierowany przez załogę korsarzy, bladych jak wódka, jaką się nasycali, z oczami szaleńców, włosami zmoczonemi, oblepionemi na twarzach topielców. Amerykanin, jadący za nimi w jachcie szaro-srebrzystym i zalotnym, przyśpieszył bicie jej serca, tak dalece załoga jego była podobna do wyćwiczonych majtków poczciwego Nuitta, a gdy dżentlmen, trzymający drąg żaglowy, długi Nowojorczyk w okularach, mniej wytworny oczywiście niż Charlexis, ukłonił jej się, skręcając, cudne jej oczy zwilżyły się.
Skończyła się dla niej zabawa. Korsarze i rybacy z Noirmontiers i z wyspy Honat, wypływali na powierzchnię, zakręcali, płynęli pełnemi żaglami, ona pa-